ALICE MILLER - wywiad, Alice Miller artykuły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALICE MILLER –
najwybitniejsza współczesna myślicielka w dziedzinie psychiatrii
w wywiadzie z Diane Connors
„Opisuję obrazy ludzi, używam ich historii jak luster. A wtedy wielu przychodzi i mówi: ‘To waśnie czułem przez całe życie, ale nie mogłem powiedzieć.’ Nie chcę być jakimś guru. Nie chcę, by ludzie mi wierzyli. Jedynie zachęcam ich, by poważnie potraktowali własne doświadczenia – by uwierzyli samemu sobie.”
Książki Alice Miller opisują wykorzystane i zmuszone do milczenia dzieci, które następnie zaczynają niszczyć samego siebie i/lub innych. „Takim dzieckiem był Adolf Hitler” – mówi autorka. Ustawicznie źle traktowany przez ojca i porzucony emocjonalnie przez matkę, stykał się w domu tylko z okrucieństwem. Nauczył się więc posłusznego przyjmowania codziennych kar i nie kwestionującej niczego uległości. Po latach wziął rewanż. Jako dorosły powiedział kiedyś: „Patrzenie, jak nieświadomi ludzie stają się tym, co im się przydarza, daje nam specjalną, ukrytą przyjemność.”
Sławna w Europie Alice Miller, opisała życiorys Hitlera w książce: „Zniewolone dzieciństwo – ukryte źródła tyranii.” W tej samej książce opisuje ona historię Christiany F., która tak opowiada o swoim dzieciństwie: „Miałam trudność z odróżnieniem liter ‘K’ i ‘H’. Któregoś wieczoru matka usilnie starała się mi to wytłumaczyć. Nie mogłam skupić uwagi na tym, co do mnie mówiła, bo zaczęłam wyławiać sygnały narastającej złości u ojca. Zawsze dobrze wiedziałam, co nastąpi za chwilę. I nastąpiło. Poszedł po kij od szczotki i sprał mnie. To miało mnie nauczyć odróżniać ‘K’ od ‘H’. A ponieważ nie przybyło mi od tego wiedzy ani sprawności umysłowej, dostałam kilka następnych kopniaków i odesłano mnie do łóżka.”
Christiana F. poszła na ulicę i stała się narkomanką.
„Nie trzeba nam książek z zakresu psychologii, byśmy mogli nauczyć się szacunku dla własnych dzieci” – mówi Miller. „Potrzeba nam tylko gruntownego zrewidowania naszych metod wychowawczych i tego, jak hołubimy je, by zadośćuczynić tradycji.” W taki sam sposób, jak byliśmy traktowani w dzieciństwie, traktujemy potem samych siebie przez resztę życia: albo z okrucieństwem albo z ciepłem i ochroną. W pierwszym wypadku nasze najbardziej dołujące cierpienia, fundujemy zazwyczaj najpierw sobie, a później naszym dzieciom.
Pierwsza książka Alice Miller: „Dramat udanego dziecka,” została wydana w 1979 roku w Niemczech. Pod pierwotnym tytułem: „Więźniowie dzieciństwa,” znajdujemy trzy krótkie eseje opisujące, w jaki sposób rodzice projektują na dzieci swoje uczucia, pomysły i marzenia. Aby przetrwać i nie utracić ich miłości, dzieci uczą się posłuszeństwa, jednak gasząc własne uczucia i potrzeby, gaszą swoje próby bycia autentycznym sobą. „Rezultatem jest najczęściej depresja, odpływ sił witalnych, utrata swojego ja” – mówi Miller.
„Dramat udanego dziecka” przyciągnął szerokie rzesze odbiorców w Europie, a później w Stanach Zjednoczonych. Wkrótce ukazały się następne dwie książki: „Zniewolone dzieciństwo” i „Nie będziesz wiedział,” które nadal skupiały się na krzywdach dziecka, ale w pogłębieniu o studia nad nadużyciami, o postawy wychowawcze, teorie psychologiczne oraz leczenie.
Ostatniego lata (1997) Miller wydała „Obrazki z dzieciństwa” – zbiór 66 akwarel przedstawiających cząstkę jej serca. Zaczęła malować czternaście lat wcześniej. We wstępie do albumu pisze: „Po pięciu latach malowania, które wybuchło u mnie spontanicznie, zaczęłam pisać książki. Nie byłoby to nigdy możliwe bez wyzwolenia wewnętrznego, jakie dało mi malarstwo. Im więcej wolności uzyskiwałam w zabawie z kolorami, tym więcej musiałam podważać rzeczy, jakich nauczyłam się dwadzieścia lat wcześniej.”
“Dopiero gdy zaczęłam pisać książki, odkryłam jak wrogie jest dzieciom nasze społeczeństwo” – opowiada Alice. „Doszłam do uświadomienia sobie, że wrogość wobec dzieci ma niezliczone formy, nie tylko na poziomie obozów zagłady, ale na wszystkich poziomach społecznych i w każdej intelektualnej dyscyplinie, także niestety w większości szkół i podejść terapeutycznych.
Urodzona w 1923 roku w Polsce, Miller uczyła się i mieszka w Szwajcarii. Ukończyła studia psychoanalityczne w Zurychu i jako praktykująca analityczka nauczała tej metody przez ponad dwadzieścia lat.
W miarę rozwoju pisarskiego, jej spojrzenie na dziecko stawiało ją w coraz wyraźniejszej opozycji do tradycyjnych teorii Freuda. Zadedykowała mu w rezultacie, na sto dwudzieste szóste urodziny, swoją książkę „Nie będziesz wiedział.” Mówi: „Odkrycie, że w nieświadomości dorosłych przetrwały ich dziecięce doświadczenia, oraz zjawisko ich stłumienia, przez wiele lat wpływało na moje życie i sposób myślenia. Ale ja doszłam z czasem do całkiem innych wniosków niż Freud i nie mogę już dłużej zaprzeczać temu, czego dowiedziałam się od moich pacjentów na temat wyparcia nadużyć z dzieciństwa.
Miller odrzuca dziś tradycyjne podejście psychoanalityczne w leczeniu, jak i same teorie Freuda. We wczesnym okresie jego pracy Freud wierzył, że korzeniem nerwicy jest, często pełna przemocy i seksualnego charakteru, wczesnodziecięca trauma, która została stłumiona. Jednak dość szybko zmienił swoje poglądy, uznając, że dziecko, choć niewinne, rodzi się z instynktami, które ze swej natury są seksualne i destrukcyjne.
“Dlaczego tyle czasu przetrwała teoria Freuda o tzw. kompleksie Edypa?” - pyta Miller. I odpowiada: „Ponieważ, według tej teorii, to nie dziecko, ale rodzice są niewinni. Ten pogląd po prostu pasował społeczeństwu. Przeocza on jednak w Edypie wykorzystane dziecko, postrzegając go jako kogoś posiadającego kazirodcze pragnienia, które doprowadziły go do zabicia ojca, poślubienia matki i, ostatecznie, pozbawienia się wzroku.”
Tradycyjna psychoanaliza, według Miller, powiela chorą dynamikę relacji rodzic-dziecko, stawiając analityka w pozycji władzy. Nadzieja w leczeniu pojawia się dopiero wtedy, gdy terapeuta staje się prawdziwym adwokatem pacjenta. Szacunek dla jego wewnętrznego dziecka musi grać główną rolę w procesie leczenia. Dziecko podlega długotrwałemu wewnętrznemu rozdarciu „między lękiem przed utratą osób, które kocha, jeśli pozostanie wierne sobie, i paniką wobec perspektywy utraty siebie, jeśli będzie musiało zaprzeczać temu, kim jest. Nie jest ono w stanie rozwiązać konfliktu o tak głębokim podłożu, ani samo przetrwać, czuje się więc zmuszone do konformizmu. Terapia nigdy nie powinna powielać takich sytuacji.”
Miller używa określenia „czarna pedagogika” dla zilustrowania, co wskutek naszej hipokryzji i ignorancji wyrządzamy dzieciom „dla ich własnego dobra.” Pokazuje, że próbując je w ten sposób wychowywać, utrwalamy w nich uczucia poniżenia, lęku, wstydu i winy. Skłaniając je do rezygnacji z siebie, każąc im tłumić ciekawość i emocje, rodzice redukują ich zdolność do czynienia podstawowych rozróżnień w przyszłości. „Dzieci są tolerancyjne. Nietolerancji uczą się od nas.”
O ile Alice Miller jest ignorowana lub atakowana przez ortodoksów, dalekowzroczni psychoterapeuci często traktują ją jak pomnik obnażający i analizujący ukryte okrucieństwo i korzenie przemocy. Antropolog Ashley Montagu twierdzi, że książka „Nie będziesz wiedział” stanie się bez wątpienia czymś w rodzaju działu wód w historii psychoanalizy.
„Moja antypedagogiczna postawa nie jest skierowana przeciw jakieś konkretnej szkole pedagogiki, ale przeciw generalnej ideologii tyranii i zaniedbania, jaką posługuje się wychowanie, łącznie z teoriami permisywności” – zauważa Miller. Sprzeciwia się ona wszelkim aroganckim postawom dorosłych wobec dziecięcych uczuć, pokazując, jak wdrażanie w ten sposób dzieci do dostosowywania się prowadzi do zakneblowania ich wewnętrznych głosów i zabicia świadomości, a w efekcie do powstawania nowych rzesz ślepych emocjonalnie i aroganckich dorosłych.
Diane Connors, która również jest psychoterapeutką, odwiedziła Alice Miller w jej mieszkaniu w Zurychu. Mała wzrostem Miller promienieje uwagą, delikatnością i niezachwianą wiarą w to, co odkrywa i przekazuje. Jest świadoma społecznego oporu, jaki wzbudza jej praca.
DC: Kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że szacunek dla dziecka stanie się centralnym punktem Twoich prac?
Miller: Od początku. Myślę, że jeszcze w dzieciństwie szukałam odpowiedzi, dlaczego ludzie zachowują się w tak irracjonalny sposób. Zawsze chciałam rozumieć i przenikać zjawiska. Nie dostawałam wiele informacji od matki, która by mi mówiła: „Tak należy. To jest tak, a tak.” Nie, ona nigdy nie dawała mi wyjaśnień, gdy prosiłam. Byłam bardzo osamotnionym dzieckiem.
Miałam może z pięć lat, kiedy zobaczyłam jakąś kobietę z dziewczynką. Miała trzy, cztery latka. Upadła i potłukła się. Jej matka, która rozmawiała z inną matką, krzycząc, dała córeczka klapsa dlatego, że mała przyszła do niej z płaczem i rozkrwawionymi kolanami. Zapamiętałam pytanie, jaka powstało w mojej głowie: „Przecieć to dziecko doznało skrzywdzenia podwójnie: po pierwsze, gdy się przewróciło, po drugie, przez reakcję matki. Dlaczego ona ją karze? Przecież ta mała jest niewinna – potrzebuje pocieszenia i pomocy, a nie przemocy…”
DC: Dlaczego tak wielu profesjonalistów zaprzecza temu, co mówisz?
Miller: Ponieważ nie wolno im zobaczyć rzeczywistości. To bardzo ciekawe. Pierwszy raz mówiłam publicznie o tych moich poglądach, w ramach mojego wystąpienia na temat narcyzmu w psychoanalizie, stojąc przed trzystoma analitykami. Byli mocno zaskoczeni, gdyż było to czymś niezwykłym słyszeć koleżankę po fachu stającą po stronie skrzywdzonego dziecka. Najpierw zareagowali naturalnie – byli mi wdzięczni i nie przejawiali widocznego oporu wobec własnych uczuć. Dziękowali mi i pytali: „Skąd wiedziałaś, jak wyglądało moje życie?” Odpowiadałam: „Nie wiedziałam; opisałam tylko moje własne życie.” Wielu mężczyzn miało łzy w oczach. Potem próbowałam opublikować artykuł o tym w Niemieckim Przeglądzie Psychoanalitycznym, ale wydawcy go odrzucili. Opór był już ukształtowany. Odesłali mi tekst, bo czuli się wewnętrznie zmuszeni widzieć wszystko tak, jak Freud; w przeciwnym razie byłoby to dla nich groźne lub niebezpieczne. Artykuł ten wydrukowało Międzynarodowe Towarzystwo Psychologiczne w swoim Dzienniku Psychoanalitycznym, ale niemieckie pismo, Psyche, odmówiło mi. Dla Niemców ta idea okazała się zbyt prowokująca.
DC: Co konkretnie było tak prowokujące?
Miller: To, że nerwice i psychozy biorą się ze stłumionych uczuć, które są naturalną reakcją na traumę. Fakt, że złość dziecka i inne jego uczucia, jakich nie lubimy, są jego reakcjami na doznane nadużycia. Dzisiaj jesteśmy już bardziej świadomi istnienia mnóstwa nadużyć na dzieciach. Przedtem było to negowane i kwitowane milczeniem. Aby móc przetrwać, dziecko musi wyprzeć pamięć tych krzywd, milczeć i zanegować swoje cierpienia; w przeciwnym razie ten ból by je zabił.
DC: Czy może to dziać się w tak wczesnym okresie rozwoju, że dziecku brakuje słów, zrozumienia czy zgody na wyrażenie swojego bólu?
Miller: Tak, ale w terapii, te słowa, zrozumienie i ekspresja muszą być znalezione. Dobra terapia powinna pomagać pacjentowi zmienić się z „zakneblowanego dziecka” w „mówiące dziecko.” Dziecko często nie mogło znaleźć słów dla nazwania traumy, albo dlatego, że doznawało jej wcześnie, albo dlatego, że otoczenie było zbyt wrogie. Ale teraz, jeśli w gabinecie trafi na terapeutę, który jest jego rzeczywistym adwokatem – jego świadomym świadkiem – i zaczyna doświadczać emocjonalnie dawnych krzywd, to staje się dzieckiem mówiącym. Terapia jest po to, by nam pomóc znaleźć słowa, którymi będziemy mogli powiedzieć naszej matce lub ojcu, jak się czuliśmy wtedy, gdy nas ranili, wykorzystywali, czy choćby to, jak się czuliśmy musząc o tym milczeć.
DC: Co rozumiesz przez słowo „adwokat”?
Miller: Tego, kto stoi po stronie dziecka. Zawsze. Terapeucie nie wolno mówić pacjentowi, że jego rodzice byli zaburzeni ale mieli dobre intencje, czy że sami byli ofiarami nadużyć, bo w ten sposób staje on po ich stronie, stronie dorosłych. Kiedy dziecko wierzy, że rodzice, którzy przejawiali wobec niego niezrozumiałe i poniżające zachowania, mieli dobre zamiary, nie może odczuć swojej krzywdy i zamiast z nią, identyfikuje z nimi. Bicie i wykorzystywanie dziecka, ponieważ niszczy je, jest przestępstwem kryminalnym i żadnymi zabiegami nie zmienimy tej prawdy. Maltretowane, odczuwa poniżenie, zamęt, izolację, lęk, winę i wstyd. Odbiera fałszywy przekaz, że jest złe. Boimy się jednak powiedzieć, że nadużycia na dzieciach są przestępstwem, gdyż chcemy ochronić naszych własnych rodziców przed obarczeniem ich winą. Ale w rzeczywistości wcale im nie pomagamy, bo wspieramy tym ich emocjonalną ślepotę i tym samym zdradzamy tkwiące w nich skrzywdzone dziecko.
DC: Jak radzić sobie z bólem w procesie zdrowienia?
Miller: Ból jest drogą do prawdy. Zaprzeczając temu, że nie byliśmy kochani w dzieciństwie, odsuwamy się od jakiegoś cierpienia, ale zarazem odsuwamy się od prawdy. A potem przez całe życie będziemy starali się zasłużyć sobie na miłość. Unikanie bólu w terapii tworzy i wzmacnia blokady. Nikt nie może skonfrontować się z własnym porzuceniem lub nienawiścią bez poczucia się winnym. „To moja wina, że mama jest okrutna” – myśli dziecko. „Doprowadziłem ją do furii; co mogę zrobić, aby mi okazała miłość?”
Nie ustajemy więc w wysiłkach zaskarbienia sobie miłości rodziców. Poczucie winy wobec nich chroni przed uświadomieniem sobie przerażającej prawdy, że cały nasz los zależy od osób, które nas nie kochają. Taka świadomość jest o wiele boleśniejsza niż wytłumaczenie sobie: „Ona jest dobrą mamą, to ja tutaj jestem zły.” Wtedy czujemy, że coś od nas zależy, że możemy coś zrobić w kierunku uzyskania miłości. Jednak to nieprawda, bo na miłość nie można sobie zapracować. A obwinianie się za to, co nam wyrządzono, umacnia tylko naszą emocjonalną ślepotę i znerwicowanie.
Są pewne formy leczenia, gdzie pacjenci wprawdzie wiele płaczą, ale nic nie mówią o swoich krzywdach. Widziałam zapis video z sesji, jak mężczyzna przez godzinę uwalniał ból swoich narodzin, ale nie werblizował tego. Dopiero później relacjonował, co czuł. Moim zdaniem ważne jest, by od początku móc mówić, by werbalizować uczucia już w trakcie doświadczania dawnego bólu. Nawet, jeśli pacjent odczuwa siebie takim, jakim był jeszcze w łonie matki, powinien móc i próbować mówić jej, co czuje.
Połączenie odzyskiwanych uczuć z ich ekspresją słowną ma zasadnicze znaczenie dla procesu zdrowienia. Pacjent jednak nie może robić tego samotnie; musi czuć, że ma przy sobie kogoś, kto go wspiera, rozumie jego uczucia, podziela je i potwierdza. Jeśli jako dziecko był molestowany, a terapeuta nie kwestionuje tego, tylko mu wierzy, może się w nim otworzyć wiele dalszych rzeczy. Terapeucie nie wolno wzywać do przebaczenia, gdyż stłumi tym jego ból i pacjent nie dozna przemiany, a wyparte cierpienie zacznie szukać sobie kozła ofiarnego.
DC: Czy uważasz, że dziecko rodzi się bez historii, jak tabula rasa, a dopiero doświadczenia określają jego charakter?
Miller: Nie, nie uważam tak. Dziecko wychodzi z łona matki już z pewną historią, z doświadczeniami prenatalnymi. Nie rodzi się tylko z projekcjami. Rodzi się niewinne i gotowe do miłości. Bo dziecko umie kochać, o wiele bardziej niż umieją dorośli. Jednak prawda o dziecku jako istocie wrażliwej i bardzo kochającej napotyka na silny opór, który pochodzi stąd, że nauczyliśmy się stawać po stronie własnych rodziców i obwiniać siebie o wszystko, co nam zrobili.
DC: W książce „Dramat udanego dziecka” łączysz stłumienie uczuć z utratą witalności. Czy masz tutaj jakieś własne doświadczenia?
Miller: Istotnie. Doświadczenie bólu mojego życia przywróciło mi witalność. Najpierw przyjęcie cierpienia, potem witalność. Ceną za stłumienie uczuć jest depresja. Musiałam również przeciwstawić się tradycyjnym formom nauczania. Zmuszanie do robienia czegoś odbiera nam radość. A dla mnie radość jest podstawowym warunkiem kreatywności. Ogromnie wiele się nauczyłam malując, bawiąc się kolorami. Ale zawsze czułam opór wobec uczenia się z książek o teoriach barw.
Dla mnie malarstwo, śnienie i pisanie mają ze sobą wiele wspólnego. Maluję tak, jak śnię. Mam wiele impulsów i skojarzeń. Nigdy nie mam planu, nie zakładam z góry, co chcę zrobić. Czasem mam jakąś ogólną koncepcję, ale zwykle i tego nie udaje mi się zrealizować, bo w czasie malowania zaczynam śnić inny sen i zapominam mój plan. Początkowo miałam bardzo narracyjny styl. Chciałam opowiadać historię, czy też historia we mnie chciała opowiadać siebie. Teraz bardziej to przypomina potrzebę koloru, potrzebę formy, linii. Improwizuję. Mówię nieraz, że maluję tak, jak muzyk jazzowy.
Wcale nie pragnę stworzyć arcydzieła, ani nawet poprawnego obrazka. Na szczęście nie muszę żyć ze sprzedaży moich prac. Czuję się tylko przynaglana do coraz dalszej pracy, idącej w stronę tego, co prawdziwe. Czasem niszczę moje obrazy. Lub zmieniam je i zmieniam, mimo że były ładniejsze na początku. Ale na końcu jestem szczęśliwa, bo oddają to, co chciałam powiedzieć. Nie obchodzi mnie, czy ktoś oceni je jako dobre lub złe. Malując, czuję się absolutnie wolna. Tylko farby, paleta, papier i ja. Nikt nie może mi mówić, co jest tak, a co nie.
DC: Czy odbiór twoich książek różni się w zależności od kraju?
Miller: Tak. Kraje skandynawskie, Holandia i Stany Zjednoczone są najbardziej liberalne i otwarte. Najwięcej moich książek sprzedaje się w Niemczech, ale wielu Niemców wciąż jest uformowanych przez toksyczną pedagogikę. Lecz także Szwedów. Tak więc, wielu z nich czuje wewnętrzny zakaz krytykowania rodziców oraz dostrzegania toksyczności ich metod wychowawczych. Ludzie ci twierdzą, że moje prace opisują system edukacyjny z dziewiętnastego wieku. Nie zdają sobie sprawy, że wciąż żyją według tych dziewiętnastowiecznych postaw.
Ta reakcja jest także reakcją na czasy Hitlera. Zaprzeczanie hitleryzmowi jest wśród Niemców tak silne, że wciąż nie są w stanie uczyć się ze swojej historii. Hitler nie miał w dzieciństwie żadnego empatycznego świadka. Jego ojciec niszczył wszystko, cokolwiek robił syn. Mały Adolf nikomu nie mógł powiedzieć o cierpieniach, jakich doświadczał. Na podstawie rozdziału jednej z moich książek wystawiono w Szwecji sztukę: „Dzieciństwo Hitlera.” Scenariusz pokazuje, w jaki sposób ten mały chłopiec szukał ciepła i kontaktu, zabiegał choćby o spojrzenie, i był niezmiennie traktowany jak pies.
Podobnie jak Niemcy reaguje wielu Japończyków, choć jednocześnie spora ich część odbiera moje prace z dużego poziomu świadomości i wrażliwości. Ich mentalność nie jest wypaczona przez różne teorie, jak teoria instynktów Freuda, więc Japończykom generalnie łatwiej jest przyjmować to, o czym piszę i stosować to w ich rzeczywistości. Potrafią zobaczyć wszechobecne nadużycia na dzieciach i naprawdę umieją pomóc.
Pod każdym aktem przemocy kryje się jakaś historia z dzieciństwa. Historia molestowania, historia zaprzeczania. Zaprzeczanie jest rządzącym nami prawem, ale jest ignorowane przez społeczeństwo i ciągle nie uwzględniane przez profesjonalistów. Jednak ono właśnie tłumaczy, dlaczego w naszej kulturze wciąż mogą być popierane oczywiste nonsensy, jak pogląd Freuda, że dzieci fantazjują, czyli wymyślają sobie traumę.
DC: Czy są na świecie kultury, mające inne podejście do rodzicielstwa?
Miller: Pomimo różnorodności kultur, nadużycia na dzieciach znajdujemy niemal w każdej. Ale są takie, które się różnią. Na przykład na wyspie Malezja żyje plemię Senoi, o kulturze całkowicie wolnej od przemocy. Nigdy nie było tam wojny. Ludzie ci co rano rozmawiają z dziećmi o swoich snach z nocy i o uczuciach. Nasza kultura jest trawiona przemocą dlatego, że od początku uczymy dzieci nie czuć.
DC: Czy terapia może to zmienić?
Miller: Tak, ale tylko pod warunkiem, że dotrze ona do bólu, który blokowany jest przez poczucie winy. Taką blokadą jest na przykład przekonanie: „Ja ponoszę winę za to, co mi zrobiono.” Od kiedy odkryłam, że teoria instynktów Freuda nieprzypadkowo i nieodwołalnie ukrywa rzeczywistość wykorzystywania dzieci, zaczęłam szukać nowej formy psychoterapii, skutecznej dlatego, że opartej na całej dostępnej nam dziś wiedzy na temat nadużyć. Aż w końcu znalazłam. Zamierzam opisać ją w mojej następnej książce. Ten rodzaj leczenia pozwala, pacjentowi i terapeucie, na systematyczne kontaktowane się z ich urazami i bólem. Odbywa się to krok po kroku, bez wstrząsowego przełamywania obron, bez moralizujących i wychowujących postaw, oraz bez wtrącania ludzi w niebezpieczne stany, w których doświadczaliby chaotycznych uczuć, przywiązując się do nich.
Możemy spotkać wiele nieodpowiedzialnych i szkodzących technik oraz ich kompozycji, które nie prowadzą do systematycznej konfrontacji z przeszłością. Jedne wiodą w stronę różnych mistycznych propozycji, inne pozostawiają ludzi z otwartym i nie rozwiązanym bólem. Pacjenci ci są najpierw ofiarami nadużyć w dzieciństwie, potem swoich sposobów przetrwania, by w końcu stać się ofiarami nadużyć terapeutycznych. Próbują więc poradzić sobie sami, sięgając po narkotyki, wpadając w sidła różnych sekt i guru, czy wynajdując inne sposoby zaprzeczania rzeczywistości i zabijania bólu. Jednym z takich sposobów może być aktywność polityczna.
DC: Jakiej rady udzieliłabyś dzisiaj szkolącym się terapeutom?
Miller: Najpierw postaraj się odkryć prawdę o własnym dzieciństwie, a potem potraktuj to doświadczenie poważnie. Słuchaj pacjenta, a nie jakiejkolwiek teorii. Zapomnij o niej, bo gdy się jej trzymasz, nie jesteś wolny w słuchaniu. Nie analizuj pacjenta jako przypadku czy obiektu. Staraj się czuć i pomagaj pacjentowi czuć, zamiast mówić mu o uczuciach innych.
Dziecko potrzebuje fantazji, by przetrwać, by nie cierpieć. Dorosły – nie. Nikt nie wymyśla sobie traumy, bo nie jest to nikomu potrzebne do przetrwania. Wierz więc w to, co pacjent ci mówi i pamiętaj, że wyparta rzeczywistość zawsze jest ostrzejsza od fantazji. Bez traumy, nikt też nie potrzebuje zaprzeczania. Wielu z nas płaci za zaprzeczanie poważnymi symptomami. Badaj z pacjentem historię dzieciństwa. Terapia musi otworzyć zarówno ciebie, jak i jego, na odczuwanie doświadczeń z całości życia. Musi zbudzić ze snu.
Tragedią jest trafić na terapię i zamiast pomocy zaznać jeszcze większego zamętu. Przechowuję list od siedemdziesięciodziewięcioletniej kobiety, która pisze do mnie:
„Czterdzieści lat życia straciłam na chodzenie do psychoanalityków. Ośmiu. Dopiero po lekturze twoich książek pierwszy raz przestałam czuć się winna temu, co mi zrobiono. Zawsze starałam się dostosować. Analitycy to bardzo mili ludzie. I chcieli mi pomóc. Ale nigdy nie mieli wątpliwości, że moi rodzice byli dla mnie dobrzy. Dziś jestem taka wdzięczna, że od kiedy zaczęłam czytać twoje prace, nie czuję tego ciężaru winy. Dziś widzę, jak oni wszyscy strasznie mnie nadużyli. Najpierw rodzice, a potem ci analitycy, którzy wbijali mnie we wstyd, że jestem zła, i w poczucie winy.”
Te wglądy pochodzą od prawie osiemdziesięcioletniej kobiety! Zamyka ona swój list cytując końcowe zdanie z mojej książki „Dla twojego własnego dobra”: „Gdyż duch ludzki jest ze swej istoty niezniszczalny, a jego zdolność do podnoszenia się z popiołów trawa tak długo jak długo ciało jest zdolne oddychać.”
DC: Czy przemoc w telewizji dotyka dzieci?
Miller: Dzieci, które były i są naprawdę kochane, nie będą gustować w takich filmach i programach, ani nie są nimi zagrożone. Ale dziecko, które było ranione i poniżane – choćby w szkole, niekoniecznie przez rodziców – szuka tego materiału. Szuka obiektów, na które mogłoby skierować swoją nienawiść i zemstę. Jest oczywiście na świecie masa ludzi, którzy zbijają majątek na cierpieniach dzieci. Ale przemoc nie pochodzi z filmów w telewizji. Jej źródła są dużo głębsze. Chronione i kochane dzieci nie stają się mordercami. Nie znalazłam ani jednego człowieka, który biłby dzieci nie będąc samemu bitym w dzieciństwie.
DC: Dlaczego przemoc odradza się w każdym nowym pokoleniu?
Miller: Jeśli się cofniemy wystarczająco, zobaczymy, że każdy krzywdziciel sam doznał krzywd. Ale w większości przypadków nie usłyszysz o tym od niego, ze względu na zaprzeczanie. Jeśli pójdziesz do więzienia i zapytasz mordercę, jakie miał dzieciństwo, odpowie: „O, całkiem niezłe. Mój ojciec wprawdzie był surowy i karał mnie, bo byłem zły, ale matka była całkiem miłą kobietą.” To jest problem: nie możesz odkryć prawdy, gdyż sam gwałciciel, morderca czy inna dana osoba, zrobi wszystko, by ochronić cię przed obrazem jej okrutnego dzieciństwa, jakie miała w istocie. Sama go nie widzi. A ponieważ nie jest w stanie znieść tego bólu, to aby nie czuć tego, co czuła w dzieciństwie, gwałci, zabija lub w inny sposób niszczy ludzi.
DC: Czy uważasz, że dziecko może zostać nadużyte jeszcze w łonie matki?
Miller: Oczywiście, że tak. Każde dziecko ma swoje własne doświadczenia. Niektóre z nich to męczeństwo od samego początku. Na przykład dziecko, które urodziło się z trzema wrzodami. Zmarło. Matka miała piętnaście lat. Była bita w czasie ciąży i przyjmowała narkotyki. Nikt nie wie dobrze, co musiało przejść to maleństwo w jej łonie. Tak bardzo tkwimy w ignorancji, że zwyczajnie nie chcemy tego wiedzieć.
Słyszałaś pewnie o szkole McMartin w Los Angeles? Ponad trzysta dzieci zostało tam wykorzystanych seksualnie, tyle otrzymano doniesień. Przez siedem miesięcy prawnicy przesłuchiwali dzieci, wypytując, co i jak im tam robiono. Te przesłuchania były dla małych ofiar psychiczną torturą. Niektóre z nich mówiły, że musiały pomagać w zabiciu jakiegoś dziecka. Dorośli zbadali, że to nie była prawda, więc nazwali ofiary kłamcami. W rezultacie zwolniono pięcioro z siedmiorga oskarżonych napastników seksualnych. Lecz oczywiście był to dziecięcy symboliczny przekaz: „Kiedy zgodziłem się na wykorzystanie seksualne, zabiłem dziecko w sobie.”
Chcę pokazać, w jaki sposób społeczeństwo reaguje na dziecięce doniesienia. Wykorzystanie seksualne dziecka oznacza zabicie w nim jego duszy. Ponieważ nie umiemy zrozumieć symbolicznego języka dziecka, więc mówimy, że ono kłamie. Wtedy wykorzystujące je osoby odchodzą wolne, a my myślimy, że wszystko jest w zgodzie z prawem. Problem tkwi w tym, że dziecko chroni swojego oprawcę. Lub czasem sprawca w zeznaniach dziecka jest zamieniany na jakąś inną osobę. Może to wyglądać tak: „Boję się listonosza, bo on był dla mnie niedobry.” Rodzice tymczasem są pewni, że listonosz nie miał żadnego fizycznego kontaktu z ich dzieckiem. Jednak za „sfabrykowaną” postacią kryje się dziadek, ojciec lub wujek. „Kłamstwo” takie służy ochronie bliskiej osoby przy jednoczesnym wyrażeniu lęków. Dorośli traktują to jednak jako przykład niewiarygodności dzieci. Ale historia nie jest wymysłem; stoi za nią prawdziwe zdarzenie.
DC: Czy społeczeństwo może nauczyć się odcyfrowywania języka dzieci?
Miller: Mam taką nadzieję. W przeciwnym razie popełnimy zbiorowe samobójstwo za pomocą medycznych technologii. Język dziecka jest często bardzo przejrzysty, ale to my odmawiamy słuchania i rozumienia przekazu. Dzięki technologii szpitalnej, dzieci mogą przeżyć skrajnie okrutne nadużycia od swych pierwszych chwil, ale wykorzystanie jest przechowywane w umyśle i stamtąd działa aktywnie na całe życie. Dlatego matka maltretująca swoje niemowlę może, bez jakiejkolwiek wiedzy czy świadomego wspomnienia, powtórzyć dokładnie te same zachowania, jakich ofiarą sama padła w niemowlęctwie. Zmagazynowane w jej ciele wspomnienia zmuszają ją bowiem do powtarzania identycznej traumy.
Jeśli dziecko otrzyma ciepłe ramiona osoby, która je pocieszy i powie mu nimi, że szok porodu się skończył, skończy się on także w jego głowie. Inaczej będzie ono całe życie oczekiwało powtórzenia tego szoku. Pierwsza lekcja, jaką odbieramy na ziemi, mówi nam, że jesteśmy sami, w niebezpiecznym otoczeniu, i nikt nie dostrzega naszego bólu. Ta sytuacja jednak zmieni się radykalnie, gdy dopuścimy do naszej świadomości fakt, iż noworodek jest w pełni czującym i niesamowicie wrażliwym człowiekiem.
Często dziecko przychodzi na świat po ciężkich zmaganiach, a my nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebuje ono natychmiastowego pocieszenia w ramionach matki. Stosujemy więc leki, hospitalizacje i wysoko zaawansowane technologie, myśląc, że to jest dla niego dobre, ponieważ sami mieliśmy podobne przeżycia po narodzeniu, więc oderwanie od matki uważamy za normę. Dramat, jaki naprawdę rozgrywa się wtedy w noworodku, większości ludzi kompletnie nie interesuje. Dlatego udzielam tego wywiadu.
DC: Co chciałabyś robić w życiu dalej?
Miller: Chciałabym wspierać ludzi, którzy decydują się konfrontować z prawdą o wykorzystywaniu dzieci. Dostałam list od pewnego terapeuty dziecięcego z Kalifornii. Pracował jako konsultant w jednej ze szkół. Jedna z dziewczynek opowiedziała mu o „gorącej celi” (hot box) w szkole – ciasnym pomieszczeniu bez okien, gdzie zamykano dzieci za karę. Uwierzył jej i przeprowadził śledztwo, ale gdy napisał raport, wyrzucono go z pracy. Mimo to terapeuta ten prowadził dalej swoje śledztwo, odkrywając podobne „gorące cele” w innych szkołach.
Gazety rozpisały się o tym przypadku, a głos terapeuty, jak i jego doświadczenie, zostały dostrzeżone. Dziękował mi w liście, bo działając cały czas czuł się wspierany przez moje książki. Przykład ten pokazuje, że jedna osoba może uświadomić społeczeństwu, że metody nigdy wcześniej nie kwestionowane, są w istocie niszczące. Każdy obrońca dziecka ratuje życie. Obrońcyi ci mówią, że zbrodnia jest zbrodnią i nie tuszują prawdy nazywając ją „ambiwalentną miłością rodzica.”
Empatyczni, oświeceni świadkowie mogą uchronić dziecko przed staniem się przestępcą. Uczy się ono od nich rozpoznawać okrucieństwo, odrzucać je, bronić się przeciw niemu, jak i nie zadawać go. Doświadczenia dowodzą, że stosując kary, nikogo nie da się czegoś nauczyć. Poza tym, że uczą, jak unikać kary kłamiąc i jak karać własne dzieci w dwadzieścia czy trzydzieści lat później. A mimo to ludzie wciąż wierzą, że kary są skuteczne.
DC: Czy możesz zmienić to przekonanie?
Miller: Mam nadzieję, że tak, przynajmniej częściowo. Moje życie i praca od lat skupia się na problemie wykorzystywania dzieci i pytaniu, w jaki sposób to, czego się nauczyłam, mogę przekazać inny profesjonalistom, rodzicom i ludziom odpowiadającym za prawo i przepisy. Nie jest to łatwe, gdyż większość ludzi nauczyła się od początku życia, że dziecko należy karać i bić, aby stało się dobre, ludzkie, uczciwe i tolerancyjne – czyli takie, jakimi myślą, że są, jego znęcający się wychowawcy, rodzice, księża i inni ludzie z otoczenia.
W Anglii, gdzie brałam udział w kliku audycjach radiowych, prowadzący często mówili: „Piszesz o poważnych formach przemocy, brutalności i nadużyć w rodzinach, ale są przecież inne, łagodne metody – klapsy, zamykanie lub krzyki.” Zarzekali się, że te formy sprawowania władzy nie są szkodliwe, argumentując tym, że sami byli bici w dzieciństwie, a nie stali się hitlerowcami.
Uważam to za moje zadanie powtarzać bez końca, że każdy rodzaj bicia, zamykania, klapsów i krzyku jest poniżaniem dziecka i powoduje w nim poważne szkody na całe życie. Dziecko może uniknąć stania się przestępcą, jeśli uda mu się spotkać choć jedną osobę, która nie będzie dla niego okrutna i która może okazać mu, że go lubi i rozumie. Doświadczenie miłości, współczucia czy sympatii pomoże mu zobaczyć okrucieństwo takim, jakie jest.
Dzieci, którym brak takich doświadczeń, gdyż nie spotkały w swoim otoczeniu żadnego współczującego świadka, będą postrzegać znęcanie się jako normalny sposób traktowania innych, a więc przekazywać dalej to traumatyczne brzemię. Będą stawać się nowymi Hitlerami, Eichmanami, Pol-Potami czy dołączać do milionowych rzesz ich naśladowców, którzy w dzieciństwie nie zaznali niczego poza okrucieństwem.
DC: Więc jak to właściwie jest z tymi łagodniejszymi metodami, jak klapsy, krzyki i poniżanie słowne?
Miller: Tragedia polega na tym, że ludzie traktowani w ten sposób – nawet jeśli daleko im do Hitlera – udają, że taki rodzaj wychowywania był konieczny. Zastrzegają sobie w ten sposób prawo robienia tego samego swoim dzieciom i stawiają opór inicjatywom wprowadzenia prawa zakazującego bicia dzieci. W Wielkiej Brytanii udało się takie prawo wprowadzić dopiero w 1986 roku i uważam to opóźnienie za jedną z konsekwencji tego procederu.
Ignorancja naszego społeczeństwa jest wynikiem nadużyć. Byliśmy karani klapsami i staliśmy się ślepi jak Edyp. Musimy jednak przejrzeć, aby dać własnym dzieciom szansę wzrastania w większej odpowiedzialności i świadomości niż ten, jaki był dostępny naszemu pokoleniu – pokoleniu, które zajmuje się produkcją bomb jądrowych.
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]